Spis treści
Wolfenstein, Doom, Duke Nukem 3D. Quake, Medal of Honor, Half-Life. To tylko protoplaści, a nowsze tytuły można mnożyć jeszcze długo. Co je łączy? Nie bohater, nie przeciwnicy, nie realia, w jakich zostały osadzone. Wszystkie są natomiast strzelankami widzianymi z perspektywy pierwszej osoby, czyli first-person shooterami (FPS).
Gatunek przez lata ewoluował wizualnie, ale sama istota rozgrywki pozostaje niezmienna: z takiego czy innego powodu gracz biega z bronią w ręce, poszukując kolejnych celów do eliminacji. Niektóre tytuły oferują mu dodatkowo zadania poboczne, inne starają się usprawiedliwiać jego czyny, ale można pokusić się o stwierdzenie, że w produkcjach FPS powiew świeżości zdarza się rzadko (ale zdarza – np. w tym roku, o czym niżej). Bez względu na ten czynnik, gatunek zaskarbił sobie serca wielu graczy, niezależnie od preferowanej platformy. I choć pecetowcy będą szydzili ze wspomagania celowania przy korzystaniu z pada, a konsolowcy nie pozostaną im dłużni, obie grupy ponad podziałami łączy sympatia do strzelanek, a w tym do kilku konkretnych serii i tytułów. Niektórych przedstawicieli tej rodziny z tradycjami można poznać poniżej.
Far Cry Primal
Po premierze czwartej części serii chyba ciężko byłoby komukolwiek uwierzyć, że kolejna odsłona będzie połączeniem Minecrafta ze strategią ekonomiczną, a w dodatku rozgrywającą się w epoce kamienia łupanego. Takkar, główny bohater, podczas feralnego polowania traci swoich towarzyszy i zostaje sam (a jakże), zdany na łaskę losu i własny spryt.
Jego priorytetem staje się przeżycie, stąd potrzeba gromadzenia materiałów i craftowania z nich bardziej skomplikowanych przedmiotów. Zbiera pożywienie, rozpala ogień, buduje schronienie, poluje i broni się przed drapieżnikami. Dąży też do uformowania nowego plemienia i zapewnienia mu bezpieczeństwa. Brzmi znajomo? W istocie. W późniejszym stadium gry można nawet ulepszać budynki w swojej osadzie, by lepiej służyły współplemieńcom. Nie zapomniano również o modnych zwierzęcych kompanach; istnieje możliwość oswojenia dzikich zwierząt i rozwijania ich umiejętności, Takkar posiada też tresowaną sowę, którą gracz może kontrolować. Zmienne pory dnia zostały uwzględnione w rozgrywce, rzecz jasna nocą lepiej nie pozostawać poza kryjówką, gdyż łatwo skończyć jako posiłek wygłodzonego zwierza.
Można odnieść wrażenie, że Ubisoft pozbierał wszystkie cieszące się aktualnie popularnością elementy gier i zmieścił je w jednym tytule. Nie do końca wiadomo, dlaczego do tego celu użyto akurat potomka serii, która przyzwyczaiła graczy do zgoła innej rozgrywki. Być może jako osobny produkt, nie firmowany nazwą Far Cry, gra cieszyłaby się większym powodzeniem. Tymczasem gracze narzekają na potrzebę nieustannego zbierania surowców, podobne do siebie questy i monotematyczną rozgrywkę. Warto poddać tytuł samodzielnej ocenie; gameplaye na YouTube wyglądają, mimo wymienionych wad, zachęcająco, a gry osadzone w prehistorii są dziś produkowane na tyle rzadko, że szkoda byłoby je osądzać po okładce.
Superhot
Polacy naprawdę umieją robić dobre gry. Wiedźmin, Dying Light, Call of Juarez czy Dead Island znają wszyscy, ale istnieje też szereg mniej znanych w ojczyźnie produkcji, które cieszą się uznaniem poza granicami kraju. Można tu wspomnieć o tytułach takich jak Layers of Fear, Hatred, Kholat, This War of Mine czy właśnie najnowszy Superhot. Produkcja bez mała rewolucyjna dla gatunku FPS, zbierająca entuzjastyczne recenzje i wysokie noty na portalach gamingowych – nie wypada jej nie poznać.
Twórcy gry wykorzystali współczesne zdobycze techniki nie tylko w rzeczywistości (część funduszy na stworzenie gry pozyskano z Kickstartera), ale i w wirtualnej rzeczywistości: bohater gry utyka w niej po odpaleniu pliku superhot.exe, a w dalszej części okazuje się, że na głowie ma zestaw VR. Relacja gracza z grą może nieco przypominać tę pomiędzy Chell a GLaDOS w Portalu (choć początkowo Superhot nalega, aby go wyłączyć i porzucić).
Przyzwyczajenie się do mechanizmów rządzących zabawą może zająć dłuższą chwilę. Czas w grze upływa tylko wtedy, gdy gracz się porusza. Jeśli bez ruchu planuje swoje posunięcia, otaczający go wrogowie również zamierają. Nie ma tu wskaźnika poziomu zdrowia – tak jak to bywa w prawdziwym życiu, ginie się od jednego strzału. Gdy braknie amunicji, śmiało można sięgnąć po różnorakie przedmioty znajdujące się na planszy. Dostępna jest również broń biała (którą można przecinać pociski!). Niesztampowym rozwiązaniem jest też „hotswitch” – gracz zamienia się ciałami z atakującym go wrogiem, a jego poprzednie ucieleśnienie natychmiastowo ginie.
Sama kampania nie jest długa, ale do dyspozycji graczy oddano również tryb endless i wyzwania. Ważną cechą gry jest możliwość nagrywania swoich poczynań, edytowania klipów i udostępniania ich w internecie – z tej funkcji skorzystało już mnóstwo graczy. Obejrzenie ich może dać pewien pogląd na zasady zabawy, ale w przypadku tej święcącej triumfy rodzimej produkcji naprawdę nie można nie zagrać osobiście.
Fallout 4
Bohater budzi się w schronie po wybuchu nuklearnym. Jaka to gra? To może być tylko jedna seria. Mowa rzecz jasna o najnowszym Falloucie, przedmiocie sporów recenzentów i samych graczy. I choć jednym się podoba, a inni zawzięcie go krytykują, jedno pozostaje faktem: wszyscy w niego grają.
Po ciepło przyjętej trójce i New Vegas dobra passa Bethesdy została przerwana przez nieco głośniejsze niż zwykle narzekania (głównie ze strony graczy; co się tyczy recenzentów i krytyków, nie mieli większych uwag, a gra zebrała kilka nagród i zaszczytnych tytułów). Krytykowano system dialogowy, sztuczną inteligencję, powtarzalne questy i takież wnętrza pozostawione do eksploracji. Biorąc pod uwagę rozdźwięk pomiędzy hurraoptymistycznymi ocenami krytyków a nieco chłodniejszymi opiniami graczy, nie mogą to być zarzuty bezpodstawne. Ale czy w takim razie są jakieś zalety?
Oczywiście. W poszukiwaniu członków rodziny, których ostatni raz bohater widział przed wybuchem, mamy do zwiedzenia ogromny, zamglony, klimatyczny świat. Aby uczynić jego przeczesywanie łatwiejszym, dodano opcję budowy osady, swoistego punktu zaczepienia w bezkresnej przestrzeni. Towarzyszyć graczowi nadal może zwierzęcy kompan, nie zniknął też PipBoy ani ceniony system V.A.T.S. Crafting, obecny dziś chyba w każdym możliwym tytule, jest i w nowym Falloucie, dając niezliczone możliwości tworzenia i ulepszania.
Poprzeczka była wysoko, ale czy Bethesda naprawdę nie dała rady jej przeskoczyć? Ciężko stwierdzić obiektywnie. Fallout 4, ze wszystkimi swoimi wadami i niedociągnięciami to nadal świetna gra – i dla fanów serii, i dla tych, którzy wcześniej nie mieli okazji się z nią zapoznać.
Counter-Strike: Global Offensive
Co było dzisiaj na informatyce? Zajęcia z CS-a. Kiedyś bawiono się Paintem, a dziś to drużynowy trening w tej pierwszoosobowej grze akcji zajmuje uczniów nie tylko w trakcie, ale i po lekcjach. Na czym polega popularność tego kultowego już tytułu, a w szczególności jego ostatniej odsłony?
Do standardowej rozgrywki, polegającej na stanięciu po stronie terrorystów lub sił specjalnych, dodano, rzecz jasna, pewne ulepszenia i drobne modyfikacje, istota rywalizacji pozostała jednak niezmienna: należy nie dać się zabić, eliminując przy tym możliwie jak największą ilość członków drużyny przeciwnej i uważając na zakładników i popleczników. Na podstawie osiągnięć drużyny w poprzedniej rundzie przyznawana jest pewna pula pieniędzy, którą można wydać na broń i sprzęt. A kto zginął, czeka na respawn. Proste? Tak. Satysfakcjonujące? Niezmiernie.
CS: GO oferuje nowe mapy (głównie dla nowych trybów), nowe bronie, wnosi również kosmetyczne poprawki do tych już istniejących. Wspomniane już nowe tryby rozgrywki to wyścig zbrojeń, gdzie nagrodą za głowę przeciwnika jest nowy model broni i demolka, czyli połączenie wyścigu zbrojeń z trybem klasycznym, przy jednoczesnym wyłączeniu możliwości kupowania sprzętu. Grać można też offline przeciwko botom, dla początkujących przewidziano tutorial, czyli wprowadzenie do rozgrywki.
Zmiany, jak zauważyli recenzenci zaraz po premierze, były niewielkie; największą z nich stanowiły nowe tryby gry, ale niewykluczone, że większość fanów pozostanie wierna tym, które zna już z poprzednich odsłon. CS: GO stało się niewątpliwie milsze dla oka, ale i ta cecha nie jest faktorem decydującym o popularności najnowszej części. Najtrafniejszą diagnozą będzie stwierdzenie, że Counter-Strike był po prostu od początku świetnym, nieskomplikowanym pomysłem, który ciężko zepsuć, i który nie potrzebuje dodatkowych fajerwerków, by przyciągać rzesze graczy.
Star Wars: Battlefront
O ile Fallout 4 otrzymał mieszanie recenzje od użytkowników, a doskonałe od recenzentów, tak Battlefront mimo kiepskiej prasy zdołał sprzedać 12 milionów kopii. Bez wątpienia jest w tym zasługa fanów imperium Gwiezdnych Wojen, łasych na przeróżne produkcje oznaczone ukochanym logo; niemniej jednak gra ciesząca się takim wynikiem sprzedaży musi mieć w sobie to „coś”. Co to takiego i czy rzeczywiście warto zagrać?
Warto zacząć od faktu, że gra nie oferuje możliwości rozegrania kampanii. Można za to grać offline, korzystając z lokalnego multiplayera, jak i online, w 9 różnych trybach, takich jak m.in. ładunek (capture the flag), potyczka (deathmatch), eskadra (walka toczona zza sterów maszyn latających) czy łowy na bohatera (czyli siła złego na jednego). Jeden mecz może ugościć 40 graczy, do wyboru mamy 15 map z lokacjami znanymi z uniwersum Star Wars. Wcielić można się w postaci znane z filmów, np. Datha Vadera, Luke’a Skywalkera czy Hana Solo; nie zabraknie też naziemnych i powietrznych środków komunikacji.
Battlefront jest niczym innym, jak solidnym multiplayerem zapakowanym w piękną oprawę wizualną. Nie oferuje fajerwerków, jest przystępny tak samo dla nowicjuszy, którzy nigdy nie włączyli CoD-a ani Battlefielda, jak i dla starych wyjadaczy, a satysfakcjonującą rozrywkę zapewnia nie tylko miłośnikom produkcji George’a Lucasa. Dla poszukujących sprawdzonego rozwiązania do rozgrywki sieciowej osadzonej w klimacie sci-fi będzie idealnym wyborem.
test